Jak dowiedziałem się wczoraj, można jednocześnie i bronić "kompromisu aborcyjnego" przed projektem ustawy zakazującej przerywania ciąży (i to bronić argumentem "bo PiS się rozpadnie "), i z taką samą swadą (zaś znacznie większą obserwancją) krytykować sposób sukcesji papieskiej po ustąpieniu Benedykta XVI, pilnować dogmatyki w komunikatach watykańskich dostojników, oraz recenzować szczegółowo dokumenty episkopatu, dotyczące postaw patriotycznych.
I nie kręć głową, miły Czytelniku, widząc taka postawę, nie mrucz pod nosem zaiste, nie proporcja to, dać wina na stół, a muzyka dudy. Nie ma tu ani wina, ani dud; proporcji także nie widać, ale za to jest konsekwencja.
Jest konsekwentnie krytyczne podejście do kościelnej hierarchii, i to nie tylko hierarchii obecnej, ale nawet do nauk Papieża Polaka, który w 1991 roku wołał na puszczy do upojonego "zwycięstwem" narodu i do świeżo wycwanionej wyniesionej, samorodnej klasy politycznej, że bez fundamentu prawa Bożego nie da się zbudować stabilnego i wolnego państwa.
Gdzie nas to podejście zaprowadziło, każdy widzi.
Jedyną sprzecznością w tej postawie wydaje się uzasadnianie tego krytycyzmu "formacją przedsoborową", nie wiem, czy za czasów potrydenckich takie szukanie "własnych ścieżek" przez laikat nie zostałoby z miejsca napiętnowane.
r.b. / 9, maja, 2017